Nie znoszę truizmów. Wiecie, tych bzdur w stylu, że lubisz porządek, jesteś nastawiony na cel, a twoim życiowym mottem jest być lepszą wersją samego siebie. A jeszcze bardziej nie znoszę głupio-mądrych prawd, którymi zalewani jesteśmy każdego dnia. Ale już całkiem dobrze sobie z tym radzę. Kiedyś było gorzej. Pamiętam kolesia, który w rozmowie rzucił, że emigracja to sprawdzian patriotyzmu. Poniosło mnie. Rzuciłem się na niego, przewróciłem na ziemię i siedząc na nim okrakiem, okładałem pięściami po twarzy. Krew z nosa lała mu się strumieniami, spomiędzy dziąseł ciekły strużki krwi, a ja biłem go bez opamiętania. Gdy leżał półprzytomny na ziemi, blado-czerwony, zastanawiałem się, jak mi wypadł ten patriotyczny test. To wtedy wysłano mnie na terapię.
