Kategorie
Mikroopowiadania

Ta sama chwila

Z krótkofalówki dobiega krzyk: „Szwajcarzy poderwali myśliwce F16, powtarzam, Szwajcarzy poderwali myśliwce F16”. Spoglądam w górę, ale ciepła barwa nieba nie zwiastuje nadchodzącego zagrożenia. Jesteśmy w pobliżu granicy niemiecko-szwajcarskiej. Wszystko wygląda jak zawsze, ale nic już nie jest takie, jak było.

Zaczęło się w grudniu roku 2020, gdy szwajcarski rząd zdecydował o wprowadzeniu dodatkowego, nietypowego obostrzenia. Zakazu śpiewania. Początkowo dotyczył on grona rodzinnego, wkrótce jednak sprawy przybrały gorszy obrót. Zakaz śpiewania objął cały kraj, a potem, mimo poprawy globalnej sytuacji, nigdy nie został odwołany.

Prawdziwego Polaka poznasz w biedzie, prawda? Zrobiliśmy to, co potrafimy najlepiej. Zmobilizowaliśmy się i postanowiliśmy okazać solidarność z pognębionymi Szwajcarami. Zaangażowaliśmy najbardziej dotkniętą przez pandemię branżę: artystów, techników, dźwiękowców, oświetleniowców. Powiedzieliśmy „dość” i postanowiliśmy działać. Zorganizować największy koncert, jaki Europa widziała. Głośniki wysokie niczym dziesięciopiętrowe wieżowce ustawione między wzgórzami wokół przygranicznego, niemieckiego miasteczka Singen. Potężna scena, której skrajne elementy rozpościerały się jak orle skrzydła. Telebimy w rozdzielczości 8k. Nagłośnienie ultra hi fi, tłuste basy, czyste wokale. Ale przede wszystkim Ona.

Przekonał ją posłaniec. Mały robot z ukrytą wiadomością skierowaną bezpośrednio do niej. Przemycony przez granicę przez pewnego Polaka współpracującego ze szwajcarskim ruchem oporu. Podobno, gdy zobaczyła wiadomość, hologram imitujący narodowy symbol Szwajcarii, małą dziewczynkę z gór o imieniu Heidi, popłakała się. Wiadomość była krótka i nagrana języku angielskim. „Help me, Beata, you are my only hope”.

Stoi na środku ogromnej sceny w rozlewającej się na wszystkie strony haftowanej złotem i ozdobionej kryształkami i cekinami sukni. Oczy ekipy technicznej są zwrócone ku niej, ale jej własny wzrok jest inny, nieobecny. Beata przymyka oczy i cichym głosem zaczyna wyśpiewywać pierwszy wers: „Mów, niech twoje słowa zbudzą krew…”.

– Ja pierdolę! – o mało nie wypuszczam krótkofalówki z ręki – oni naprawdę to zrobią, zbombardują nas w imię obrony własnej neturalności! – to Marcin, nasz specjalista od nowoczesnych technologii, hakowania i wywiadu wojskowego. Wyrzucony z Wojskowej Akademii Technicznej outsider, człowiek, któremu nieobce są największe tajemnice państwowe, ale jednocześnie osoba, która nie potrafi zachować zimnej krwi w trudnej sytuacji i słychać przez tą nieszczęsną krótkofalówkę, jak się trzęsie jak ta galaretka z nóżek na imieninach cioci. – Policz do trzech po szwajcarsku – mówię – no już. – Ale ja nie umiem – drze się Marcin. – No, już, spokojnie – odpowiadam – zacznij ze mną… eis, zwoi, dru… Liczymy, a ja czuję jak oddech Marcina powoli się uspokaja. – Dobrze, a teraz musisz coś dla mnie zrobić. Włam się na wszystkie dostępne szwajcarskie częstotliwości wojskowe i komercyjne . Pośpiesz się, nie mamy dużo czasu.

„Niech wszystko będzie już okej, Jest tyle miejsc, do których powrócimy”. Jest tyle miejsc, do których mógłbym powrócić, ale jestem właśnie tu. Może to jakiś symptom skomplikowanej miłości do kraju, do którego tak wielu przyjeżdża po to, co najbardziej oczywiste: dobre zarobki, bezpieczeństwo, stabilność. Ja przyjechałem tu po to samo, ale szybko otrząsnąłem się z początkowego zachwytu nad materialnymi aspektami życia w Szwajcarii. Dołączyłem do Cordon Bleu Verein, stowarzyszenia miłośników kotleta cordon bleu i poznałem Szwajcarię z zupełnie innej strony. Nad głowami widzimy już sylwetki myśliwców, ale Beata śpiewa nadal, dzielna, niezłomna, niewahająca się nawet przez chwilę. Jej krystalicznie czysty głos przecina niebo. Patrzę na nią i w myślach powtarzam wiadomość przekazaną przez hologram „Pomóż nam, Beata, jesteś naszą jedyną nadzieją”, po czym krzyczę głośno do słuchawki:- Marcin, teraz!

“NIEEEEE ODNAAAAJDZIE WIĘCEJ NAAAS TAAA SAMA CHWILAAA!” – śpiew Beaty wdziera się na szwajcarskie częstotliwości radiowe. Patrzę do góry modląc się, by jej głos dotarł także tam, gdzie najbardziej powinien. I wtedy jeden z myśliwców odrywa się z swojej formacji i zawraca w głąb Szwajcarii. Po nim kolejny, a potem już cała reszta. Zapada cisza. Mija kilkanaście minut niepewności. Niemieckie stacje radiowe zaczynają podawać wiadomości z ostatniej chwili. „Szwajcarzy w Genewie wyszli na ulicę i utworzyli łańcuch ludzkich rąk śpiewając przy tym piosenkę w obcym języku”, „Na Matterhorn wyświetla się potężny hologram postaci kobiecej podobnej do filmowej mamy Stiflera”, „W Bernie gromadzą się ogromne tłumy jodłując na melodię polskiego przeboju piosenkarki Beaty”.

Zapada już zmrok, ale światła sceny rozświetlają okolicę potężnymi snopami kolorowego światła. Przykucam obok budki z polskimi kiełbaskami z grilla, zapalam papierosa i uśmiecham się do siebie. Przed nami jeszcze trochę pracy, ale my i Szwajcarzy znajdziemy siebie znów.

Jestem tego pewny.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.