Kategorie
Mikroopowiadania

W Hunzenschwil nigdy nie przestawajcie marzyć

Ubrana w zielony firmowy strój Recycling Paradies dziewczyna przy kontenerze ze starymi ubraniami wybucha płaczem. Zauważa, że jej się przyglądam, i szybkim ruchem ociera łzy z twarzy. „Przepraszam – mówi – jestem tu dopiero tydzień. To ponoć normalne, kwestia przyzwyczajenia”. Kiwam głową ze zrozumieniem, a dłoń zaciskam na uchwycie wypłowiałej sportowej torby, którą ze sobą przyniosłem.

Recycling Paradies wygląda jak zwyczajna hala, jedna z tych, które służą okolicznym mieszkańcom jako miejsce składowania i utylizacji śmieci. Butelki, papier, kartony, puszki, ale także różne odpady z codziennego życia. W regionie są znani i ludzie lubią tu przyjeżdżać, w końcu komu chce się czekać na wyznaczony przez gminę termin odbioru papieru. Nagromadzonych w piwnicy rupieci też nie wyrzuci się w trzydziestopięciolitrowych gminnych workach, specjalnie przeznaczonych do pakowania śmieci. Wystarczy jednak zapakować bagażnik, przejechać parę kilometrów i gotowe – pięćdziesiąt rappenów za kilogram i problem z głowy.

– Chciałbym pozbyć się tej torby – mówię do pracownicy Recycling Paradies, trochę obawiając się jej reakcji. Przestała już płakać, ale oczy kompletnie jej napuchły. „Spokojnie, to tylko torba – myślę – nazwijmy ją może bagażem emigracyjnych doświadczeń”. Zwłaszcza z początku mojej emigracji, z połowy lat dziewięćdziesiątych. Dziewczyna uśmiecha się przyjaźnie. – Jeszcze raz przepraszam, do większości sytuacji już się przyzwyczaiłam. Na przykład tamte butelki – pokazuje palcem na stos butelek po winie o zielonkawej barwie. – Te setki złamanych postanowień „od jutra nie piję” albo tamta książka Kurs programowania dla początkujących – niespełnione marzenie sprzed lat o karierze w branży IT. To dla mnie już dość łatwe. Ale ubranko po piesku, któremu ktoś nie potrafił uratować życia, czyjaś porażka utylizowana po to, by wymazać wyrzuty sumienia, tego już nie wytrzymałam.

– Te przykre momenty naprawdę znikają z ich życia? – pytam, choć znam odpowiedź. – Tak – zapewnia dziewczyna, kiwając głową – te połamane na życiowych zakrętach marzenia, niespełnione obietnice, porażki – wszystko utylizujemy, a one znikają z życia naszych klientów, jak gdyby nigdy nie istniały. Ale nie tylko to. One zyskują nowe życie – oczywiście nie wszystkie, z ludzkimi tragediami naprawdę nie da się wiele zrobić, ale już niespełnione marzenie o własnym jachcie nad Jeziorem Zuryskim? Trafiają się tacy, co chętnie wykupują takie zutylizowane marzenia, bo nigdy nie mieli własnych. Cudze lepsze niż żadne, prawda? – pyta mnie.

– Z pewnością – potwierdzam i spoglądam na moją sfatygowaną torbę. Gdyby ją teraz otworzyć i zanurzyć w niej nos, dałoby się poczuć intensywny zapach papierosów, bułki z kiełbasą, jaja na twardo i rozlanego tu i ówdzie piwa. Typowy miks zapachów z autokarów kursujących między Polską i Niemcami w latach dziewięćdziesiątych. Wspomnienie z czasów, kiedy perspektywa życia w Szwajcarii była odległa, a kartka pocztowa z widokiem Matterhornu była jedynym łączącym mnie ze Szwajcarią elementem. Ale to było dawno, ze czterdzieści lat temu, a teraz wystarczy mi dwieście pięćdziesiąt franków, by na zawsze pozbyć się tamtych wspomnień.

Gdy wyciągam z portfela kartę kredytową, podbiega mężczyzna. Nietypowo dobrze ubrany, zwłaszcza jak na szwajcarskie standardy, gdzie nawet najbogatszym nie przystoi obnosić się ze swoim dostatkiem, ale to stuprocentowy Szwajcar, czuję to od momentu, gdy wyciąga do mnie rękę i przedstawia się. Nazywa się Glarner i chce moją torbę, ot tak, od zaraz, płaci gotówką i to kilka razy więcej, niż ja zapłaciłbym za jej utylizację. Robię się nieco niepewny i pytam dziewczyny, czy to zgodne z przepisami. Ona odwraca się i wertuje regulamin w tablecie, po czym szybko odpowiada, że jak najbardziej. On płaci za utylizację i jednocześnie przejmuje prawo do mojego… „Marzenia? – mówię do niego – to nie marzenie, to drzazga pod palcem boleśnie przypominająca o biedzie i niepewności jutra”. Krzywię się nieco na własne słowa, bo brzmią tak banalnie, ale jednocześnie nie znajduję lepszych. Mężczyzna potwierdza, że tak, pragnie kupić tamto wspomnienie, tamtą obietnicę lepszego życia, która tak wiele mnie kosztowała. Chce móc przejechać się nieklimatyzowanym autokarem z niedziałającą toaletą, być oszukanym w grze w trzy kubeczki na parkingu przy niemieckiej autostradzie, okradzionym z zarobionych na saksach pieniędzy, chce poczuć łzy skapujące po twarzy, gdy wraca do domu z pustymi kieszeniami, w którym z nadzieją na pieniądze pozwalające na przetrwanie czeka żona z dzieckiem. Patrzę na niego, potem na moją śmierdzącą torbę i w końcu odzywam się, że przepraszam, ale nie mogę jej oddać. Mężczyzna wyciąga z kieszeni kilka tysięcy franków, ale kręcę przecząco głową i odwracam się w stronę stojącej obok nas dziewczyny:

– Torbę jednak zatrzymam, ale zawsze chciałem pomarzyć o własnym, nie wiecznie wynajmowanym domu. Może w Gryzonii? Macie coś na zbyciu?

8 odpowiedzi na “W Hunzenschwil nigdy nie przestawajcie marzyć”

Wspaniale opowiadanie, wywolalo we mnie nostalgie. Przypomnial mi sie moj przyjazd do Szwajcari przed 30 latami. Byla to zupelnie inna Szwajcaria, ktory teraz znacie, pelna izolacja, klaustrofobiczne panstwo w gorach, zasypiajace o 24 tej wraz z komunikacja publiczna.
Moja walizka nadal znajduje sie w piwnicy i zawiera bardzo mieszane uczucia.
Czekamy na nastepne opowiadanie.

Wspaniale opowiadanie, wywolalo we mnie nostalgie. Przypomnial mi sie moj przyjazd do Szwajcari przed 30 latami. Byla to zupelnie inna Szwajcaria, ktora teraz znacie, pelne izolacji, klaustrofobiczne panstwo w gorach, zasypiajace o 24 tej wraz z komunikacja publiczna.
Moja walizka nadal znajduje sie w piwnicy i zawiera bardzo mieszane uczucia.
Czekamy na nastepne opowiadanie.

Na strychu w szafie jest jeszcze moja kurtka, w której przyjechałam pierwszy raz do Szwajcarii. 30 lat temu. Ciepła była, nie zmarzłam czekając wczesnym ranem na mojego( wtedy jeszcze przyjaciela, teraz męża ). Cholernie zimno było wtedy w Vaduz, Chrigel się spóźnił, bo było ślisko na autostradzie, karambol i w ogóle …ale kurtka była ciepła. Nie dam jej nikomu !Wspaniałe opowiadanie.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.