“Death to your concern, death to my return, death to my hometown” Logh
„Twoje miasto umiera” – wiadomość na poczcie głosowej była krótka. Wtedy nie zdążyłem odebrać, potem nikt nie odbierał. I teraz stoję w jednym z centralnych punktów mojego rodzinnego miasta, by sprawdzić, co właściwie tu się stało.
Był początek stycznia, gdy wyjeżdżałem stąd dziesięć lat temu do Szwajcarii. Drogi zasypane śniegiem, tak że ledwo dotarliśmy na czas na lotnisko w Balicach. Duża czarna walizka świeciła ledowymi kółkami, wymienionymi z rolek, żeby zaoszczędzić na naprawie. W walizce trochę ubrań, jedzenie od mamy, laptop, parę książek. Reszta dobytku – kilka mebli, wieża audio, kilkadziesiąt płyt CD – miała dotrzeć później zorganizowanym transportem. Potem wracałem, ale z roku na rok moja obecność tam była coraz krótsza i zawężona do praktycznie jednego miejsca, mieszkania moich rodziców.
Tym razem nie pojechałem prosto do rodziców, a taksówką z lotniska kazałem się zawieźć do centrum miasta. – To tu, Pałac Kultury, serce miasta – powiedział taksówkarz. Rozejrzałem się po placu przed pałacem. Nieopodal stał pomnik z triumfującymi postaciami. Pamiętałem go, ale jak przez mgłę. Liceum, wypady na piwo, randki. To tu się spotykaliśmy. Nie mogłem przypomnieć sobie nazwy pomnika. Chciałem złapać taksówkarza i dopytać, ale już odjechał.
Po drugiej stronie stała mała fontanna z figurą bobra. Była wyschnięta, a bóbr nieco markotny, ale miasto wyglądało na całkiem żywe. Koło fontanny stała kobieta i gestykulowała intensywnie, krzycząc z entuzjazmem do telefonu coś o udanej rozmowie o pracę. Z pałacu wychodziła grupa młodzieży, pewnie z jakiegoś spektaklu lub uroczystości. Po drugiej stronie ulicy stał nieco podupadły dom handlowy, kiosk, przystanek autobusowy, było i wejście do parku. Wytężyłem wzrok, ale nie zdołałem rozczytać nazwy. Mignęła mi tylko początkowa litera: „H”.
Przestrzeń między pałacem a domem handlowym przecinała czteropasmowa ulica, przez środek której pociągnięte były tory tramwajowe. Wsiadłem do nadjeżdżającego tramwaju i rozejrzałem się dookoła. Nie rozpoznałem go. To musiał być już jeden z tych nowych składów, te stare, z czerwonymi siedzeniami wykonanymi z twardej masy i pachnące samochodowym warsztatem już nie były w użytku. Tramwaj zabrał mnie w kierunku Gołonoga.
Nie byłem pewny, gdzie mam wysiąść, więc dopytałem u motorniczego.
– Przystanek osiedle Manhattan? Pan chyba nietutejszy – odezwał się nieco zaskoczony. Speszyłem się i wymamrotałem jedynie ciche „dziękuję”.
Wysiadłem z tramwaju i przystanąłem. Okolica raz wydawała mi się znajoma, raz zamazywała się i czułem, że zaraz zacznę błądzić jak we mgle. Zamknąłem oczy i próbowałem sobie przypomnieć. Przejście podziemne. Budynek banku PKO. Sklep spożywczy. Cukiernia. Pomogło. Zszedłem do przejścia podziemnego i skierowałem się w lewo.
Banku już nie było. Był budynek, ale miejsce banku zajęła inna firma. Sklep spożywczy zamienił się w hotel z restauracją. Hotel wchłonął także cukiernię. Poczułem, że kręci mi się w głowie.
Szedłem dalej przed siebie, aż dotarłem do miejsca, gdzie kończyły się rzędy pstrokatych dziesięciopiętrowych wieżowców. Kiedyś były inne, szare.
Wszystko zaczynało nabierać ostrości. Hendrix. Tamten pomnik to pomnik Hendrixa. Przed centrum handlowym powinna stać budka z zapiekankami. Nabrałem pewności i skierowałem się przed siebie. Jeśli się nie mylę, za około piętnaście, dwadzieścia minut powinienem dotrzeć nad brzeg jeziora.
Nad jeziorem Pogoria było ciepło i słonecznie. Przy deptaku obok plaży chowały się małe, wypełnione ludźmi bary i kawiarnie. Z każdym kolejnym krokiem czułem, jakbym łączył stare wspomnienia z nowymi. Stary klub żeglarski po drugiej stronie jeziora, gdzie robiłem patent, i nowe drewniane molo wcinające się delikatnie w taflę jeziora.
Wszedłem na molo i zobaczyłem parę z dzieckiem. Moją uwagę przykuła kobieta. Zabrało mi to chwilę, ale szybko zrozumiałem. To była moja koleżanka z liceum. Ta sama, od której przepisywałem tuż przed lekcją prace domowe. Uśmiechnąłem się do niej, ale nie chwyciła mojego uśmiechu, myśląc pewnie, że był skierowany do kogoś innego.
Odszedłem parę kroków i wyjąłem telefon. Potem wykasowałem wiadomość z poczty głosowej. Głos się mylił. To nie moje miasto umierało. To ja powoli umierałem w nim.