1.
Jeszcze w Krakowie kupiłem obwarzanka. Najlepsze są te poranne: świeże, chrupiące, pachnące piekarnią. Zawsze w trio – mak, sezam lub sól. Zabrałem go ze sobą do samolotu. W czasie lotu nigdy nie jem kanapek serwowanych na pokładzie, smakują jak wyszarpane strony z gazet otoczone kartonem.
Lot do Zurychu upłynął dość miło i szybko. Siedziałem przy oknie, środkowe miejsce było puste, to od strony przejścia zajęła młoda dziewczyna. Jak się okazało, właśnie przeprowadzała się do Szwajcarii. Zaczęliśmy rozmawiać, a właściwie to ja prowadziłem monolog o zaletach życia w Szwajcarii. Rozpływałem się nad dojrzałością społeczeństwa, jakością demokracji, organizacją państwa. Ona patrzyła na mnie ze skupieniem. To miło połechtało moje ego.
Samolot przystanął przy rękawie nieopodal hali bagażowej, nie musiałem więc dreptać przez pół lotniska, żeby dotrzeć do wyjścia. Lotnisko w Zurychu to jedno z bardziej przyjaznych lotnisk, jakie znam. Sklepy spożywcze Migros i Coop, z cenami takimi jak na mieście, restauracje, bary, słodycze, alkohole, biżuteria, nawet ciuchy. I kiosk z precelkami Brezelkönig. Zatrzymałem się przy nim i poczułem, jak zaburczało mi w brzuchu. W czasie lotu nic nie jadłem, teraz chciałem to nadrobić i ustawiłem się w kolejce.
„Naprawdę to zrobisz?” – odezwał się nagle głos, a ja chwilę się zawahałem. Głos mówił po polsku, tymczasem dziewczyna stojąca przede mną wyglądała na Szwajcarkę, a facet za mną, szczupły Hindus w biznesowym garniturze, też prawdopodobnie Polakiem nie był. Popatrzyłem na ladę. Za szybą poukładane były równo duże, brązowe precle. Z solą, ale także z salami, serem, pomidorami, szynką. Na ich widok poleciała mi ślinka. „Ja pieprzę, ty naprawdę chcesz to zrobić!” – głos tym razem brzmiał głośno i wyraźnie. Dobiegał z mojej torby na laptopa. Otworzyłem ją i zobaczyłem go. Spoconego obwarzanka w plastikowym woreczku. Jego skórka zdążyła już zmięknąć i zapewne wchłonąć cząsteczki wypełnionego parą plastiku. Małe czarne oczy obwarzanka, które można by z łatwością pomylić z ziarnkami maku, wpatrywały się we mnie. „Szwajcarskie to najlepsze, co? No, kup sobie precla z tym śmierdzącym serem. Tylko nie zapomnij potem uklęknąć i obciągnąć sprzedawcy z wdzięczności!” – powiedział, a ja speszyłem się i szybko zasunąłem torbę. Rozejrzałem się, sprawdzając, czy ktoś może usłyszał wulgarne wyrzuty obwarzanka, ale ludzie w kolejce nie zwrócili na mnie uwagi. Przyjrzałem się im, wyglądali trochę jak nieco znudzone, nażarte koty. „Popatrz na siebie” – usłyszałem stłumiony głos obwarzanka. „Zza paska wylewa ci się wielki bebol, podbródkami obdzieliłbyś połowę rodziny, chyba za szybko chciałeś nadrobić zaległości. Przyjechałeś tu ledwo kilka lat temu i rzuciłeś się na to wszystko jak wygłodniały dachowiec. Nowy telewizor, konsola, wakacje na Dominikanie. A teraz nawet mnie nie zjesz, obcego wolisz.”. Zmieszałem się i wyszedłem z kolejki. Ponownie otworzyłem torbę i wyjąłem z niej ociekającego potem obwarzanka. „Tak lepiej” – powiedział i głęboko odetchnął. Potem rozejrzał się po zatłoczonej hali lotniska i zapytał: „Naprawdę ci ludzie tutaj tacy mili? Słyszałem twoją rozmowę z tamtą dziewczyną w samolocie”. Przez chwilę milczałem. Przed kioskiem Brezelkönig stał już tylko jeden klient, młody mężczyzna, kupował tutejszy klasyk szwajcarskiego street foodu – kanapkę z panierowanym sznyclem drobiowym.
– Nie wiem, sam już nie wiem – odpowiedziałem obwarzankowi. – Tak, opakowanie jest ładniejsze, przylatując tutaj czujesz, jakbyś przeprowadzał się z malutkiego M-2 z dobudowaną ścianką działową, która rozdzielała salon na dwa pokoje, tak by czteroosobowa rodzina mogła funkcjonować, ale nie oszaleć. Ale kto tu naprawdę mieszka? Prawdopodobnie tacy sami ludzie jak my. Z tym że my dopiero odrabiamy straty, a oni są najedzeni od wielu dekad. A najedzony kot nie podrapie.
Obwarzanek spojrzał na mnie i lekko się uśmiechnął. Chwyciłem go mocno i skierowałem się ku ruchomym schodom prowadzącym z hali lotniska na perony kolejowe.
W pociągu do Zurychu było sporo miejsca, zająłem więc pojedynczy fotel przy oknie. Krople deszczu rozbijały się o okna pociągu, a cały Zurych stał się nieprzyjemnie wilgotny. Obwarzanek milczał. Podniosłem go do ust i odgryzłem kawałek. Był już nieco czerstwy, brakowało mu pierwotnej świeżości, ale przeżuwając go, poczułem się szczęśliwy.
2.
Na lotnisku w Balicach młody mężczyzna podszedł do starszej kobiety z przenośnym oszklonym wózkiem, w którego wnętrzu kłębiły się obwarzanki. Gdy pokazywał palcem na grubo obsypany grudkami soli, przyrumieniony niczym model po solarium obwarzanek, usłyszał dobiegający z torby podróżnej głos, w którym bez trudu rozpoznał zuryski dialekt.
„Gopferdami, ty naprawdę to zrobisz …”
Mężczyzna odszedł na bok, otworzył torbę i napotkał groźny wzrok kanapki z panierowanym sznyclem drobiowym.